
Burza po zachowaniu Moniki Olejnik. Tak się teraz tłumaczy
Czerwień dla innych, wyjątek dla elity? Monika Olejnik łamie przepisy i tłumaczy się pośpiechem.
Monika Olejnik, jedna z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek w kraju, została przyłapana przez paparazzich na przejechaniu skrzyżowania na czerwonym świetle w drodze do siedziby TVN. Choć za takie wykroczenie grozi mandat 500 zł i 15 punktów karnych, dziennikarka tłumaczy się „intensywnym życiem” i „błędami, które się zdarzają”.
W rozmowie z mediami Olejnik przyznała, że prowadzi samochód ponad 300 dni w roku i sytuacja „rozpoczęła się od żółtego światła”. Wypowiedź zakończyła kąśliwym komentarzem o „życzliwych ludziach, którzy ją śledzą”. W dniu incydentu poruszała się luksusowym BMW, ubrana w płaszcz za 8 tys. zł i torebkę Balenciagi wartą 15 tys. zł.
To nie tylko kwestia mandatu. To pytanie o standardy — czy osoby publiczne, które na co dzień rozliczają innych z przestrzegania prawa, same mogą sobie pozwolić na jego łamanie? W czasach, gdy społeczeństwo oczekuje równości wobec prawa, takie zachowania podważają zaufanie do elit medialnych. Przepisy drogowe obowiązują wszystkich — niezależnie od statusu, nazwiska czy marki samochodu.